Monday 25 April 2016

1000 powodów, dla których warto odwiedzić Nadrenie-Palatynat, czyli New Year's trip vol.2 Rheinland-Pfalz

Czyli część druga relacji z noworocznej podróży.
Dzień 2&3.
Germersheim. Małe miasteczko uniwersyteckie. Klimat jak przystało na studencką miejscowość. A zabudowa, że tak to ujmę, typowa :D


Speyer, czyli polska Spira, miasto z niesamowitą romańską (odbudowaną) katedrą, ale nie tylko.
Miasteczko jest urocze. Główna ulica na starówce rozpoczyna się bramą - Altpörtel  i prowadzi pod katedrę. Warto jednak zboczyć trochę z głównego szlaku i udać się na północ od katedry w stronę klasztoru św. Magdaleny, gdzie niewielkie kamienice zamieniają się na tradycyjną starą zabudowę.

Altpörtel
Speyerer Dom od frontu
Zdjęcia nie oddają monumentalności katedry. Kiedy mówimy o romańskich kościołach, pewnie przed oczami stają nam niewielkich rozmiarów, prosto zbudowane, żadna wydziwiana architektura. Ale stojąc przed Speyerer Dom, można zbierać żuchwę z ziemi. Budowla jest olbrzymia. Wnętrze przestronne i jasne, w porównaniu do "szaleństwa" elewacji - niezwykle skromne i puste.
Katedrę można spokojnie obejść dookoła i przyjrzeć się wszystkim detalom. 

Speyerer Dom od strony prezbiterium

klasztor św. Magdaleny

Speyere Katze
St.Josef Pfarramt

 Worms, czyli polska Wormacja, miasto o długiej historii sięgającej czasów przed Chrystusem. Dawne miasto cesarskie, miejsce narodzenia legend narodowych i wspaniałej romańskiej katedry. Oprócz katedry w centrum Wormacji stoi jeszcze 6 kościołów powstałych przed 1744 rokiem (innych nie ma). W północnej części starówki w okolicach Judengasse znajduje się dzielnica żydowska z Alte Synagoge (Stara Synagoga) - zniszczona podczas wojny, odbudowana z tych samych kamieni w latach 60 ubiegłego wieku. Późnoromańska część budowli prawdopodobnie wzniesiona przez twórców katedry. W tej samej okolicy znajduje się fragment murów miejskich.

Dworzec też niczego sobie
Katedra
Urocza uliczka na tyłach synagogi

Mainz (Moguncja), miasto, w którym na pewno zabrakło nam czasu, na zwiedzenie zakamarków ( no i przy okazji pogoda nas nie rozpieszczała), ale jak twierdzili miejscowi tubylcy - Moguncjanie, (swoją drogą, czyż to nie brzmi pięknie - Moguncjanowiczóweczka, jeśli takie słowo w ogóle istnieje, bo czemu nie), pokazali nam co najważniejsze (podobno ;) )
Coś ten region ma do siebie, bo jest to trzecie miasto z potężną romańską katedrą, tak zwaną cesarską (jedną z siedmiu na terenie Niemiec, obok min. Spiry, Wormacji i Akwizgranu). Cesarską katedrę wyróżnia fakt posiadania dwóch chórów - jednego przeznaczonego dla hierarchów kościelnych, czyli prezbiterium, oraz chóru dla cesarza, zorientowanych na osi wschód - zachód. Wschód dla prezbiterium - chociaż w Moguncji postanowiono zrobić na odwrót, dokładnie jak w Bazylice św. Piotra w Watykanie ( o tym przy innej okazji). Kolejną cechą charakterystyczną jest obecność systemu wiązanego w trójnawowym korpusie (czyli jednemu przęsłu nawy głównej odpowiadają 2 w nawach bocznych). 
Katedra otoczona XVIII-wieczną zabudową, która miała za zadanie ukazać rozmiar budowli
Z chóru cesarskiego do prezbiterium.
 Katedra robi wrażenie dzięki niezwykłym rozmiarom, ale wnętrze St. Stephan (kościół św. Stefana) dopiero ukazuje niesamowitą atmosferę, którą da się osiągnąć za pomocą światła. Spoglądający ze wzgórza St. Stephan, z zabawną różowawą fasadą (dziwnie charakterystyczną w tym regionie). Pierwszy romański kościół stał na wzgórzu już pod koniec X w., ale obecna gotycka forma pochodzi z XIVw. Główną atrakcyję stanowią niesamowite witraże Marca Chagalla, 9 ukończonych przez samego artystę, reszta przez jego uczniów, pochodzące z lat 80 ubiegłego wieku. W świątyni panuje święta atmosfera, może to przez te wszystkie niebieskości, które w pewien sposób błogo działają na nasze zmysły....


Wiesbaden, po drugiej stronie Renu, przed chwilą było Mainz z Nadrenią, a tu już Hesja. Miasto słynące z wód termalnych, tak tych słynących z niewybrednego zapachu (i smaku). Wiesbaden jest bogatym miastem, widać to zwłaszcza, gdy pare minut wcześniej chodziło się po ulicach Mainz. XIX-wieczny kurort europejskiej arystokracji wciąż w formie. Drogie sklepy, bogate kamienice - olśniewający dawny Kurhaus - obecnie kasyno. W Wiesbaden złapało nas oberwanie chmury, dosłownie lało jak z cebra, dlatego zdjęć brak.

Między Mainz a Koblencją, czyli 999 powodów, dla których warto odwiedzić Rheinland-Pfalz.
Weźcie pierwszy pociąg z Mainz w kierunku Koblencji i przekonajcie się sami. Więcej nie trzeba.
A jeśli trzeba to tu trochę zdjęć.
Bacharach - miasto nazwane przez Rzymian na cześć boga Bachusa, którego ołtarz sterczał w Renie do 1850r. Miasto jak z bajki. Wąskie uliczki, średniowieczne domu z muru pruskiego. Zamek zerkający na miasto z góry. Powyżej miasta winnice, w dole rzeka. Powyżej kościoła - XIII wiecznego Peterskirche, wznoszą się okazałe ruiny gotyckiej kaplicy - Wernerkapelle. Wąskie schody prowadzą pod kaplicę, spod której rozciąga się niesamowity widok na cała dolinę. Pewnie byłby lepszy, gdyby zamiast mżawki świeciło słońce, ale nie ma co narzekać, przynajmniej było klimatycznie.



St Goar, kolejne z uroczych miasteczek doliny Renu. Tak jak wcześniejsze Bacharach, z zamkiem na wzgórzu, różowawym kościołem i fantastycznym widokiem z nabrzeża na St Goarshausen i Burg Katz.

No i na sam koniec Koblenz (Koblencja), w której chyba najbardziej urzekł nas młody chłopak w kawiarni, któremu udało nam się wcisnąć wielki kawałek tortu. Z pociągu wysiadłyśmy jak już było ciemno, ale co zobaczyłyśmy to zobaczyłyśmy, czytaj niewiele, ale pałac zaliczony i spacer przez jakiś deptak.


Info - info, czyli jak podróżować tanio a dobrze?
W grupie. DB oferuje bardzo fajne bilety weekendowe - Schönes-Wochenende-Ticket, który uprawnia nas to przejazdu liniami regionalnymi i S-Bahnem w całych Niemczech. Dlaczego się opłaca? Bo jedna osoba jedzie za 40 euro, ale 5 za 60. Jest jeszcze druga opcja, czyli bilet na dany land. Cena ok. 25 euro dla jednej osoby i kolejne 4 za każdą następną. Także nic tylko znaleźć parę osób i wskakiwać do pociągu.  (a regionalne to niczego sobie mają)



Friday 15 April 2016

New Year's Trip vol.1 Karlsruhe & Heidelberg

Dobrych parę miesięcy już od czasu styczniowego wyjazdowego szaleństwa minęło, a relacja wciąż się nie ukazała. Post ten miał być następnym w kolejności po styczniowym poradniku i tak się jakoś złożyło, że nawet jest.
Pragnę Wam w paru słowach przybliżyć odwiedzone przez moją przyjaciółkę i mnie na początku miasteczka Rheinland-Pfalz (Nadrenia-Palatynat) i kilka znajdujących się w sąsiednich landach. Mimo odwiedzonych przez nas 13 miast i miasteczek, poniżej nie znajdziecie wszystkich, ponieważ w niektórych nie ma absolutnie nic, poza rzędami domków jednorodzinnych, sklepikiem i stacją kolejową - być może całkiem uroczą ;)

Nocny autobus Berlin - Karlsruhe. 7 czy ileś godzin w autobusie, by w okolicach 7 rano wylądować na dworcu w Karlsruhe.

Hauptbahnhof Karlsruhe przed wschodem słońca

Karlsruhe miasto założone na geometrycznym planie gwieździstym. Pałac w centrum, wieża pałacowa na środku założenia, ogrody na północy, miasto na południu.  Na zachód od pałacu znajduje się muzeum z ogrodem botanicznym. Latem zapewne dużo ładnej, ale na pogodę nie można było narzekać.

Karlsruhe - pałac.


Karlsruhe - idące po łuku ulice.


"Dwunasta dochodzi, czas ruszać dalej", nikt tak nie powiedział, ale tak jakoś lepiej brzmi. Następna stacja - Heidelberg Zentrum.

Heidelberg - katedra
i raz jeszcze.
Heidelberg to sympatyczne miasto. Ładna starówka, pełna uroczych kamienic. Z mostu rozciąga się przepiękny widok - na wille po drugiej stronie oraz zamek górujący nad miastem.
Może powinnam pisać przewodniki speed sightseeing, ale uważam, że miasto dobre na jeden dzień. Na pewno nie na jedno popołudnie, bo na zamek nie dotarłyśmy, ale w  jeden dzień w normalnym przyzwoitym tempie wszystko da się na pewno zobaczyć.

 






Friday 15 January 2016

Jak zwiedzić 13 miast(eczek) w 3 dni.

No właśnie jak. Wydaje się niemożliwe. Już 8 to dużo, a tu 13! Okazuje się, że dla chcącego nic trudnego i dałoby się więcej, gdyby nie pechowe zrządzenia losu, ale nie o tym ;d
W tym wpisie pragnę przedstawić wam poradnik, jak zwiedzić x miast w y dni, przy czym x >y ( znacząco większe) , także zacznijmy.

1. Musi nam się chcieć.  No właśnie tutaj jest pies pogrzebany, co można zrobić bez chęci, na pewno nie wstać o 7 w zimowy poranek, wygrzebać się spod ciepłej kołderki i wyjść w mroźny jeszcze w nocy pogrążony świat. Myślę, że również nie chce nam się spędzać 10 godzin w zatłoczonym autobusie, gdzie niektórzy współpasażerowie nie widzieli prysznica od paru dni, a inni próbują muzyką z słuchawek zagłuszyć turkot silnika. Także chęci są podstawowym warunkiem, jeśli to mamy to "check" i jedziemy dalej.

2. Wybieramy cel podróży, tak na prawdę to region, bo przecież chcemy miasta zaliczyć. Także nie warto wybierać się na środek niczego gdzie każde miasto godziny drogi od siebie. Warto chyba też pojechać gdzieś, gdzie w tych miastach coś właściwie jest. Jakiś ładny ryneczek, kościółek, synagoga, nie wiem meczet, wieża, ruiny cokolwiek. Chodzi przecież o to, żeby coś zobaczyć.

3. Myślimy nad środkiem transportu. Jeśli jesteśmy szczęśliwymi/nieszczęśliwymi posiadaczami samochodu, tudzież planujemy wypożyczyć - ok. Samochód to niezależność, dojedzie tam gdzie nie dojeżdża autobus ani pociąg, więc zawsze na plus. Ale w dużych miastach zawsze problem, gdzie postawić, żeby nie zdarli z nas kroci za parking. Busy i pociągi nie są złym rozwiązaniem, mogą się okazać bardziej kosztownym, ale niekoniecznie. Warto zorientować się czy przewoźnik nie oferuje jakiś biletów weekendowych, turystycznych, czy czegokolwiek. Wychodzą one zazwyczaj taniej niż kupowane osobno na każdy przejazd (a w Niemczech to nawet śmiesznie tanio, szczególnie dla paru osób).

4. Robimy research. To znaczy sprawdzamy jakie miasta, gdzie, jaki dojazd, ile czasu, co zobaczyć, jak daleko dworzec od obiektów naszych zainteresowań, etc. Albo nie robimy nic i jedziemy na totalnym spontanie. Jednak tu muszę zaznaczyć, że minimalny plan się przydaje. W końcu chcemy odwiedzić sporą liczbę miast w krótkim czasie, więc grafik jest dość napięty. Odjedzie nam pociąg - warto wiedzieć kiedy jest następny, czy w ogóle jest następny.  Przy planowaniu zazwyczaj też wychodzi ile miast jesteśmy na oko w stanie zrobić. Jesteśmy w stanie zaplanować sobie trasę przez konkretne miasta. Działa to trochę na zasadzie tych turystycznych busów Hop in - hop off, czy jakoś tak. ;d

5. Have fun & relax. To chyba jedna z najważniejszych rzeczy, przecież robimy to dla przyjemności, więc powinno być bez stresowo z duża ilością frajdy.

EDIT 
Jak dobrze zauważyła moja współtowarzyszka podróży, trzeba jeszcze wspomnieć, że zwiedzenie miasta, nie polega na wypiciu kawy na dworcu, tudzież najbliższej kawiarni, ale raczej na przespacerowaniu się dookoła. ;)

Uprzedzając pytania. Tak, zrobiłam taką wycieczkę, po południowo - zachodnich Niemczech, ale o tym kiedy indziej.;)


Sunday 3 January 2016

Secesja, secesja i wybujały gotyk, czyli Bruksela.

Wciąż jeszcze jedną nogą w zeszłym roku, siedzę w zdjęciach z Belgii nie mogę się oprzeć, żeby nie wrzucić tutaj całego zestawu, powoli umieszczanego na instagramie. Ciężko wybrać parę ujęć z 800 zrobionych zdjęć...  Zatem do dzieła.

Bruksela była dość niecodziennym doświadczeniem. Wyjazd planowany prawie 2 miesiące, chociaż planowany to za dużo powiedziane. Kupione bilety we wrześniu, za trochę wyższą cenę niż bym chciała. Planowo w Belgii miałyśmy się spotkać z przyjaciółką, ale no właśnie, tu zaczyna się cała historia. Tak się trafiło, że w nocy przed wyjazdem stało się nieszczęście w Paryżu i pół Europy ześwirowało. Nie mam zamiaru się w to zagłębiać, bo nie o tym, ale koniec końców wylądowałam w Brukseli sama. 8 z kawałkiem rano na Placu Luxemburskim. Cieszę się, że wybrałam autobus zamiast pociągu. Przejazd porannymi pustymi ulicami, fajna sprawa.


widok na poranną Rue Montoyer

 Bruksela jest piękna. Pełna nie tylko uroczych starych kamienic i budynków. Ale także współczesnej architektury. Brutalizm w pełnej krasie! 
 

 

 W sumie, przez to, że wypad przerodził się w osobistą wycieczkę, nie było żadnych kompromisów, tylko chodzenie przez 6 godzin w deszczu w sobotę i przy trochę lepszej pogodzie w niedziele. Brukselę powtórzę, bo przecież czekają na mnie muzea pełne niderlandzkiej sztuki i innych wspaniałości.  



Musty turystyczne, katedra i ratusz na Wielkim Placu.

Koninklijke Sint-Hubertusgalerijen


Bruksela to taki trochę mały Paryż.  Szczególnie część na północny-wschód od katedry. Nie za wysoka zabudowa, żeliwne balkony, secesyjne kamienice.....

Avenue Palmerston, zdjęcie spod budynku Horty na drugą stronę placu
Avenue Palmerstone to piękne miejsce. Jest częścią wznoszącego się zielonego założenia, rozpoczynającego się skwerem Marie-Louise, następnie zielony plac przy Avenue Palmerstone, i duży wznoszący się zielony plac Ambiorix z fontannami i placem zabaw. W okolicy wznoszą się piękne XIX-wieczne budynki. Między innymi wspomniany budynek Victora Horty. Nawet pomimo siąpiącego raz mocniej raz lżej deszczu było cudownie.





 

wiele domów posiada takie to oryginalne numerki przy drzwiach


Południowo-wschodnia część miasta - Saint Gilles i Ixelles jest równie urokliwa. Wąskie uliczki wznoszące się to w górę, to w dół, z nieco niższą zabudową, co nie znaczy, że mniej uroczą. Część ulic nazwana została od krajów, także mamy Rue d'Espagne, Rue d'Irlande, i tak dalej.  W okolicy znajduje się Muzeum Horty, jednak jako, że pojechałam na zupełnym randomie, nie sprawdzając przed wyjazdem nic a nic, było zamknięte (wylądowałam z mapą w telefonie i zgadywaniem co mogę zobaczyć, co w rezultacie nie było takie złe).

Okolice kościoła Saint Gilles, gdzie trafiłam na targowisko ze wspaniałymi goframi, serami i innymi pysznościami.
tarty

W okolicy kościoła Saint Gilles, można trafić na wiele secesyjnych kamienic, wręcz całe secesyjne ulice, jak np. Rue Vanderschrick. 


Na koniec zupełnie przed wyjazdem udało mi się jeszcze przespacerować po północno-zachodniej części centrum w okolicach placu


Belgia słynie też z piwa. W sobotę udałam się do lokalnej kawiarni~baru czy jakkolwiek to nazwać. Barman dukał ledwo po angielsku, albo udawał, że nie potrafi, ale atmosfera fantastyczna i piwo dobre. W niedziele natomiast, przed wyjazdem zaszłam do Delirium Cafe, gdzie jak się chwalą posiadają 2tys różnych piw. Wybór był nieco mniejszy, a miejsce głośne i zatłoczone. Moim zdaniem, dużo przyjemniej się siedzi w jakimś lokalnym pubie, wybór i tak mają duży, a przecież 100 piw i tak nie da się za jednym razem spróbować.
Porównując z Berlinem Bruksela wydała mi się stosunkowo droga, jednak bez przesady. Lunch w centrum kosztował około 15-19 euro, jednak falafel'a można dostać za około 4-5 euro, także da się przeżyć. Hostel w centrum zaraz przy Gare Du Midi wyniósł mnie jakieś 20 euro, za salę 16 albo 20 osobową, z łazienką. Elegancja Francja, czyściutko i nowiutko.

Jak już wspomniałam wcześniej Brukselę na pewno odwiedzę ponownie, może połączę z innymi miastami, np. Brugią, którą bardzo bym chciała odwiedzić. W każdym razie polecam Brukselę, na weekend jak znalazł, chociaż mi przydałoby się pewnie więcej czasu, jak wszędzie. Ale jak tak teraz o tym myśle, to może latem łatwiej byłoby połączyć muzea z samym miastem, w końcu dłużej widno ;)